…czyli o tym, jak pracować bez stałych godzin pracy i bez worksheetów
Dawno, dawno temu, kiedy zaczynałem swoją pracę zawodową, reguły gry były jasne. Przychodziłem do pracy 5 dni w tygodniu. Pracowałem po 8 godzin dziennie. Miałem w roku 20 dni płatnego urlopu. I miałem przełożonego, który mówił mi co mam robić: „Tu masz wymagania, tu masz kod, tu masz środowisko testowe, chciałbym za tydzień zobaczyć te funkcjonalności na środowisku testowym”. A na koniec każdego dnia wypełniałem worksheet – zestawienie ile godzin przepracowałem dla każdego projektu.
Mała dygresja: z początku mojej pracy pamiętam, że raportując czas pracy 24 grudnia zaraportowałem radośnie „realizacja funkcjonalności X, dokumentacja modułu Y, składanie życzeń świątecznych”. Project Manager odrzucił mi ten wpis z komentarzem: życzenia świąteczne proszę raportować na inny projekt. Takie czasy…
A później zacząłem zarządzać – najpierw projektami, potem zespołami ludzi – i nagle zmieniła się jedna rzecz. Nikt już mi nie mówił, co dokładnie mam robić. Nikt mi nie dawał zadań do realizacji. Byłem odpowiedzialny za projekt, obszar czy zespół – i musiałem tak zaplanować swoją pracę, żeby ogarnąć wszystkie ważne sprawy. Czasami robiłem to, co sobie wcześniej zaplanowałem, czasami było to gaszenie pożarów. W sumie to gaszenie pożarów zdarzało się częściej niż rzadziej… Nie zmieniła się forma pracy – nadal było to z grubsza 40 godzin w biurze tygodniowo (przyznaję bez bicia: zawsze miałem alergię na nadgodziny…). Ale moja przestrzeń wolności zwiększyła się. Polegało na tym, że mając te 40 godzin pracy w tygodniu, mogłem swobodnie decydować o tym, w jaki sposób wypełnić ten czas. Co mogę zrobić, żeby dostarczyć w tym czasie największą wartość.
Przewińmy czas kilkanaście lat do przodu. Jak jest teraz?
Pracuję z domu. Nawet gdybym chciał pojechać do biura – najbliższe biuro mojej firmy mam 600 km od domu.
Nie mam wyznaczonego czasu pracy. Ba, firma jest międzynarodowa i ludzie pracują w różnych strefach czasowych. Gdybym zdecydował, że chciałbym na przykład pracować po południu, tak jak Amerykanie – nie byłoby problemu.
Nie mam kontrolowanego czasu pracy. Nie mam żadnego systemu, który rejestruje mój czas pracy i nie wypełniam żadnych worksheet’ów.
Mam nielimitowany urlop w ciągu roku. Mogę wykorzystać ustawowe 26 dni, mogę 30, mogę i 50. Oczywiście jeżeli będę na urlopie zbyt długo, pewnie mój manager zapyta mnie, co się dzieje i czy wszystko jest w porządku.
Dodatkowo moja firma w ciągu roku ogłasza 2 tygodnie – jeden w sierpniu, drugi na koniec grudnia – kiedy jest office closure i wszyscy pracownicy mają obowiązkowe wolne po to, żeby spędzić czas z rodziną bądź też naładować swoje akumulatory.
Jest cudownie i idealnie? Na pewno są to komfortowe warunki pracy. Ale pojawia się tutaj pewne napięcie…
Napięcie to wypływa z jednej, prostej rzeczy. W moim życiu jest więcej potrzeb i oczekiwań niż czasu do dyspozycji (jest też więcej potrzeb i oczekiwań niż pieniędzy, którymi dysponuję, ale to zupełnie inny temat). Jakie to są pragnienia i oczekiwania?
Jest oczekiwanie mojej organizacji, że będę wykonywał zadania, a przez to wnosił do organizacji jakąś wartość (no bo na tym właśnie polega relacja pracy – pracodawca płaci, a pracownik przynosi jakąś wartość). Jest moja potrzeba, aby robić w pracy rzeczy, która są dla mnie interesujące i rozwijające. Jest oczekiwanie mojej rodziny i jednocześnie też moja potrzeba, że będziemy spędzać czas wspólnie (no bo chyba o to chodzi w byciu rodziną, prawda? Żeby być razem). Jest też potrzeba zrobienia czegoś dla siebie, na przykład pobycia przez jakiś czas w samotności. Jest potrzeba odpoczynku.
A skoro tych wszystkich potrzeb i oczekiwań jest więcej niż dostępnego czasu – to powstaje między nimi napięcie. U mnie główna linia tego napięcia przebiega pomiędzy czasem pracy zawodowej, a czasem dla rodziny. Myślę, że u innych osób może być inaczej. Mogę one odczuwać napięcie czy konflikt w innych miejscach – np. między czasem pracy zawodowej, a czasem na swoje hobby.
Jak rozwiązywany był ten problem w przypadku pracy w biurze w stałych godzinach? Bardzo prosto. Od 8 do 16 zajmuję się pracą, a po 16 zajmuję się rodziną. No chyba, że wydarza się jakaś awaria w jednym z tym obszarów… Awaria w pracy może oznaczać nadgodziny, awaria w domu może oznaczać wcześniejsze wyjście albo dzień urlopu na żądanie. Ale jeżeli takie awarie zdarzają się sporadycznie, to taki układ sztywnego podziału czasu ma szansę działać całkiem sprawnie.
A jak rozwiązać tę kwestię w przypadku, kiedy nie ma godzin pracy, worksheet-ów i wymiaru urlopu? Wydaje mi się, że pojawią się tutaj co najmniej 4 możliwe strategie.
Pierwszą strategię nazwałbym minimalizacją czasu pracy. Czyli staram się tak dobierać i wykonywać swoje zadania tak, aby spędzać nad nimi jak najmniej czasu. Biorę coś, co wygląda na duże i skomplikowane i robię najszybciej jak się da. I okazuje się, że można zamiast 8 godzin pracować 2-3 godziny dziennie. No cóż, czasami trzeba trochę kłamać, ściemniać lub udawać („To bardzo skomplikowane było… O, tutaj to przez cały dzień szukałem informacji… Okazało się, że to nie działa tak jak w dokumentacji i trzeba było zrobić obejście na gazomierzu…”) – ale da się.
Czy jest to moja strategia? Nie. Po pierwsze dlatego że stosowanie tej strategii oznaczałoby, że moja praca jest nudna i nieinteresująca. A nie po to uczyłem i dokształcałem się przez wiele lat, żeby teraz siedzieć nad czymś, co nie jest dla mnie interesujące. A po drugie – jest to nieetyczne.
Możliwa jest też strategii odwrotna – maksymalizacja czasu pracy. Czyli korzystam z tej wolności, żeby pracować jak najdłużej i robić jak najwięcej. Kiedyś próbowałem. Nie polecam. Wiem, że u mnie to nie działa.
Przejdźmy do kolejnej strategii – strategii sztywnych godzin. Tutaj tak naprawdę kopiujemy rozwiązanie z biura. Pracuję w stałych godzinach, mimo iż nikt tego ode mnie nie wymaga. Zaczynam zawsze o 8 (godzina przykładowa, możesz wstawić swoją ulubioną godzinę rozpoczynania pracy). Kończę zawsze 8 godzin później. Jeżeli jednego dnia zostaję godzinę dłużej, to następnego pracuję godzinę krócej.
Co daje taka strategia? Dla osób, które są obowiązkowe i sumienne, daje ona poczucie wywiązywania się z umowy. Mam umowę na pracę w określonym zakresie i ją wypełniam. Daje też jasność i klarowność dla otoczenia (np. dla rodziny) – w określonym czasie jestem w pracy, poza tym czasem nie pracuję.
Wadą tej strategii jest mała elastyczność. Co zrobić jeżeli jest 13, ale po warsztacie z trudnym klientem czuję się już zupełnie wyeksploatowany intelektualnie i energetycznie? Co zrobić jeżeli jest 16.10, a ja mam świetny pomysł, który chciałbym opisać i przesłać ludziom z mojego zespołu?
Czy można to zrobić inaczej? Tak. Można zastosować strategię świadomego zarządzania czasem. Dopuszczam pewną elastyczność i pracuję wtedy, kiedy moja praca przynosi największą wartość. Czasami to będzie praca od 8 do 16. Czasami 4 godziny rano i potem 4 godziny wieczorem. Czasami praca w różnych blokach porozrzucanych po różnych porach w tygodniu.
Co daje taka strategia? W ciągu dnia nasza energia oraz możliwości poznawcze zmieniają się. Każdy ma swój własny cykl dobowy. I zamiast naginać nasz cykl dobowy do sztywnych godzin pracy, możemy z nim świadomie współpracować. Możemy pracować wtedy, kiedy nasza praca przynosi najlepsze rezultaty. A jeżeli współpracujemy w zespole międzynarodowym, w którym są osoby z innych stref czasowych, to możemy łatwiej znaleźć czas na bezpośrednią interakcje z nimi.
Czy jest to proste? Zdecydowanie nie jest! Trzeba umówić kwestię mojego czasy pracy z ludźmi, z którymi pracuję – oni pewnie mają jakieś oczekiwania wobec mojej dostępności. Trzeba też omówić to z moim otoczeniem (rodziną, dzieckiem, partnerem). I trzeba być uważnym na to, co się dzieje – jakie są potrzeby i oczekiwania oraz jak na nie odpowiadam. Bez tej uważności i bez świadomego zarządzania czasem można wpaść zarówno w pułapkę spędzania zbyt długiego czasu, jak i zbyt krótkiego czasu w pracy. Trzeba umieć to wszystko wyważyć.
Nie wiem, czy dostrzegacie tutaj pewną gradację powiększania się obszaru odpowiedzialności.
Pierwszym krokiem była praca 8 godzin dziennie nad wyznaczonymi zadaniami. Drugim stopniem była praca 8 godzin dziennie i samodzielny wybór najważniejszych zadań. Kolejnym jest praca w wybranych przedziałach czasowych, po to aby zmaksymalizować dostarczaną wartość.
Każdy krok kolejny krok daje większe możliwości – ale jest też trudniejszy. With great power comes great responsibility.
A jak wygląda twój dzień pracy? Jaką strategię stosujesz?
(źródło zdjęcia wykorzystanego w tekście tutaj)
ja nie mam takich problemów;) Pracuję wtedy, kiedy młodsze dziecko mam z nianią, a starsze w przedszkolu. Nie mogę pracować 4h wieczorem ani po południu, bo nie mam z kim zostawić dzieci ;) nieważne czy wieczorem mam lepsze pomysły albo świeższy umysł do pracy ;) ale mogę zgodnie z sugestią „omówić tę koncepcję z moim dwuletnim dzieckiem” hahahaha. Pozdrawiam ciepło :) :)
Dzięki za komentarz!
„Pracuję wtedy, kiedy jest to możliwe” to kolejna – a dla niektórych jedyna możliwa – strategia.
W tekście trochę starsze dzieci miałem na myśli :)
Ale skąd to założenie, że trzeba pracować akurat 8 godz. dziennie? I jak to przełożyć na zarządzanie dnami urlopu?
Skąd założenie o pracy 8 godzin dziennie? Z Kodeksu Pracy na przykład :)
Jeżeli pracujesz w oparciu o standardową umowę o pracę, to wymiarem pracy jest 40 h tygodniowo / 8 h dziennie. Czasami zapisane jest to wprost w umowie o pracę. Czasami nie jest – ale wtedy oboowiązuje KP.
W umowach B2B oczywiście to nie obowiązuje. Ale nie wszyscy chcą i mogą pracować na B2B…
Totalnie się zgadzam z tekstem. Pracodawca w końcu płaci nam za efekty pracy a nie za czas spędzony na wykonaniu zadania. Czy zatem efektywne jest wykonanie trudnego męczącego zadania-spotkania z klientem i dalsze pozostanie w pracy aby dobić 8h. Wydaje mi się że nie, bardziej efektywnym jest odejście że stanowiska pracy i zebranie sił na dzień kolejny :) oczywiście jeżeli nie gonią nas deadliny