Na Trzeciej Kawie od jakiegoś czasu cisza… aż tu nagle Nowy Rok nastał. Nie chcę tłumaczyć się za kolegów współautorów odnośnie ich milczenia w ostatnim czasie – napiszę więc o sobie, bo tak się składa, że powody mojej publicystycznej przerwy nadają się na materiał do kolejnego artykułu. O co chodzi? Przez ostatnie kilka miesięcy brałem udział w swoistym „eksperymencie” organizowanym przez Uniwersytet Stanforda. Pomysł był w miarę prosty – zorganizować dobre, darmowe i ogólnie dostępne kursy akademickie. Ja brałem udział w dwóch takich „przedmiotach” – było to „wprowadzenie do sztucznej inteligencji” (ai-class.com) oraz „uczenie maszynowe / machine learning” (ml-class.org). Poniżej pokrótce opiszę doświadczenia wyniesione z tych kursów. Nie będę jednak pisał zbyt dużo o samej treści konkretnych kursów. Skupię się raczej na formie i wpływie takich inicjatyw na przyszłość edukacji (szczególnie IT) w ogóle.
Pojęcie e-learning’u nie jest niczym nowym. Przeróżni wieszcze, wizjonerzy, marzyciele, myśliciele, sprzedawcy mówią o tym od dawna. I choć dużo się mówi (z reguły bez sensu) i w sumie nawet dość dużo się robi (też nie zawsze z sensem – patrz setki bezwartościowych projektów wspieranych w EFS), to wciąż to wszystko nie działa dobrze. Co mam na myśli? Niestety w większości przypadków e-learning jest przełożeniem tradycyjnych doświadczeń edukacyjnych na komputer co po prostu źle się kończy. Nie da się siedzieć wieczorem przy laptopie i czuć się jak w klasie lekcyjnej. Niestety często twórcy e-learningu próbują to osiągnąć, a ponieważ się nie da, to z reguły marnie im to wychodzi. I pewnie dlatego od samego początku e-learning ma wielu zagorzałych wrogów, którzy twierdzą, że nie da się zastąpić doświadczenia spotkania nauczyciel-uczeń, spotkaniem uczeń-komputer i nie ma sensu w ogóle próbować „niszczyć prawdziwej edukacji”. Nie chcę tu za dużo polemizować z całym światem, więc skupię się na prezentacji pozytywnej alternatywy, której początkiem jest to, co dał nam Uniwersytety Stanforda.
Zacznijmy od tego, że trzy kursy (poza dwoma wymienionymi było jeszcze „wprowadzenie do baz danych”), które uruchomiono jesienią były eksperymentalne. Uczelnia chciała sprawdzić czy da się nauczać podstawowych przedmiotów przez internet na masową skalę, bez tracenia jakości. No i chyba się udało! W zajęciach brało udział po kilkadziesiąt tysięcy ludzi z całego świata na przedmiot! Zajęcia działały tak, że co tydzień pojawiała się nowa porcja wykładów video wraz z pytaniami kontrolnymi wplecionymi w wykłady oraz zadaniami domowymi. Dodatkowo w przypadku ai-class były dwa egzaminy: śródsemestralny i końcowy. Wykłady prowadzili specjaliści światowej sławy: Peter Norvig (director of research w Google, autor najpopularniejszego podręcznika do AI), Sebastian Thrun (profesor ze Stanford, odpowiedzialny m. in. z projekt samo-kierującego się samochodu) oraz Andrew Ng (profesor ze Stanford, zrobił na przykład całkiem fajny, samo-sterujący helikopter) i ogólnie były całkiem dobre. Prezentowane treści były raczej podstawowe, ale zaprezentowane bardzo dobrze. Prowadzący byli bardzo starannie przygotowani – nic nie było przypadkowe. Oj – jakże brakuje czegoś takiego na polskich uczelniach.
Kluczowe dla całego przedsięwzięcia było to, że wszystko było osadzone w czasie rzeczywistym. To znaczy – wykłady pojawiały się w weekendy i był wyznaczony czas na zrobienie pracy domowej. Wszyscy pracowali w tym samym czasie. Wszyscy zaczęli razem i skończyli (oczywiście ta część, która wytrwała do końca) razem. To dawało sporo motywacji do regularnej pracy oraz umożliwiło stworzenie aktywnej społeczności. Nie od dziś wiadomo, że siłą napędową Internetu jest „społeczność”. W przypadku tych kursów odgrywała ona dość istotną rolę – po pierwsze konsultacje / pytania / wątpliwości były rozwiewane na forum. Po drugie było współzawodnictwo – każdy przecież był oceniany. Trochę jak na studiach, ale inaczej, bo w grupie było nie 20, 30 czy 40 osób – a kilkadziesiąt tysięcy. No i wszyscy byli tam tylko i wyłącznie z własnej woli – ukończenie tego kursu formalnie nic nie daje (poza wiedzą).
Co w tym wszystkim było takiego wyjątkowego? W sumie pomysł prosty i nie zupełnie „nowy” – od dawna są już dostępne nagrane wykłady z MIT, Stanford, Oxford, Cambridge, Yale itd. Z drugiej strony tu poziom interaktywności i motywacji był dużo większy. Nigdy nie udało mi się znaleźć czasu i sił żeby obejrzeć jakikolwiek nagrany wykład mimo, że jest tego naprawdę dużo. Tu było inaczej – bo były na bieżąco zadania i oceny i nie można było tego zrobić „kiedyś później”. Także kończyło się czasem tak, że siedziałem do 3 w nocy, żeby zdążyć coś oddać w terminie.
Koniec końców muszę uczciwie przyznać, że ogólne doświadczenia z tych kursów są dużo bardziej pozytywne niż w przypadku tradycyjnych zajęć, których miałem bardzo dużo na Uniwersytecie Gdańskim (zarówno z matematyki, jak i informatyki). Prowadzący ze Stanford to jedni z najlepszych jacy są w ogóle. Materiał super ułożony i dostępny „on-demand”. Zadania domowe chwilami lekko nudne, ale na rozsądnym poziomie trudności. W porównaniu ze zwykłymi zajęciami… nie brakowało nic. Za to było sporo wartości dodanej płynącej z wielkiej społeczności i możliwości udziału w zajęciach w terminie wybranym przez siebie, a nie kogoś, kto układa plan.
Inicjatywa Uniwersytetu Stanforda to nie jedyny taki eksperyment. Na uwagę zasługuję na pewno wielki serwis Khan Academy (www.khanacademy.org), a także University of the People (www.uopeople.org). Obie inicjatywy dążą do dostarczenia duże ilości wysokiej jakości materiału edukacyjnego online i skupiają wokół siebie coraz liczniejszą społeczność. Do tego dochodzą jeszcze plany MIT (w postaci inicjatywy MITx), aby udostępniać kursy online i umożliwić zdobycie „prawdziwego” dyplomu online.
Płynie z tego ciekawy wniosek na przyszłość. Po co w ogóle nam uczelnie w tradycyjnej formie – z wielkimi budynkami i salami wykładowymi, które i tak często świecą pustkami. Czy za kilka lat będzie się dało zrobić licencjat albo magistra tylko i wyłączeni siedząc w domu i słuchając najwybitniejszych specjalistów prezentujących teorię popartą super ciekawymi projektami badawczymi, w których brali udział? Czy będąc w dowolnym miejscu na świecie będzie się dało uczestniczyć w wykładach prowadzonych przez ludzi z MIT, Cambridge, Oxford, Harvard, Stanford… jednocześnie?! Czy wtedy będzie jakiekolwiek miejsce dla małych (lub nie aż tak małych) lokalnych uczelni?! Czas pokaże. Póki co za wcześniej jeszcze na ogłoszenie wielkiej rewolucji. Ale nie jestem pewien, czy nasze dzieci będą chodzić na studia – czy czasem studia nie przyjdą do nich.
Co więcej – takie pytania to wciąż myślenie po staremu. W tym nowym układzie – powszechnie dostępnej solidnej wiedzy ze społecznością w sieci, po co w ogóle zwykłe studia? Po co 3 albo 5 lat w ciągu a potem nic? Być może właśnie teraz jest czas na przedefiniowanie edukacji wyższej i dalszej. Ogrom i różnorodność wiedzy w ramach współczesnej informatyki, matematyki, fizyki czy innych dziedzin ścisłych jest taki, że nawet po 10 latach zwykłych studiów zna się tylko zarys i podstawy – plus szczegóły kilku wybranych zawężonych problemów. Czy tak koniecznie musi być? Pewnie nie. Nauka przez całe życie – nieważne czy w formie „prawdziwej pracy naukowej”, czy hobby może nabrać zupełnie nowego znaczenia i jakości.
Podsumowując – być może w niedalekiej przyszłości czeka nas era „Edukacji 2.0” – szczególnie w obszarach nauk ścisłych. Ta edukacja będzie się wyróżniać zupełnie nowym poziomem jakości, dostępności i zaawansowania. Oparta będzie na sieci zastosowanej jako środowisko do rozwoju nowych form uczenia i nauczania. Oczywiście wiele pracy jeszcze przed nami. W szczególności opracowanie dobrego sposobu oceniania prac domowych, które wymagają manualnego sprawdzenia. Tak czy inaczej przyszłość wygląda bardzo ciekawie!
… i chociaż to wszystko jest wielkim gdybaniem, to faktem jest, że Stanford po zakończeniu eksperymentu z trzema przedmiotami, w Nowym Roku rusza z kolejnymi CZTERNASTOMA. Żeby zobaczyć dostępne przedmioty wystarczy wejść na stronę dowolnego z nowych kursów – na przykład: cs101-class.org – na dole jest pełna lista (poza informatyką jest tam też np. kurs z anatomii!). Zajęcia zaczynają się na przełomie stycznia i lutego 2012, ale zapisać się (za darmo) można już dziś. Ja już się zapisałem… czas na Was! Zachęcam.
PS. Niedawno pojawił się bardzo fajny przykład tego co można zrobić po ukończeniu kursu takiego jak Machine Learning – polecam: http://blog.davidsingleton.org/nnrccar. Widać, że edukacja 2.0 działa! :)
Świetne kursy (oba), też brałem udział. Polecam osobom, które nie miały kontaktu z „zachodnią” edukacją w celu porównania sposobu przekazywania wiedzy. Owszem, to nie to samo co tradycyjny wykład, ale mam wrażenie, że ze świecą szukać na polskich uczelniach wykładowców z takim zapałem i chęcią przekazania wartościowej wiedzy.
Problem z edukacją jest jeszcze szerszy – polecam świetny wykład Sir Ken Robinsona, przy okazji genialny sposób prezentacji!
RSAnimate – Changing the education paradigm
P.S.
Pozdrowienia:)
Wiesz – ja tego nie widzę w kategorii „problemu z edukacją”. To pojęcie jest strasznie sztuczne i nadmuchane.
Bardziej widzę tu analogię do facebooka. Pomyśl – co by się stało, gdy iluś tam ekspertów, mędrców, reformatorów i innych ważnych ludzi usiadło razem i spróbowało wymyślić nowy, lepszy sposób komunikacji między ludźmi, który zdobył by serca milionów. Nie wiem co by z tego wyszło, ale na pewno nie facebook i na pewno nie byłoby to tak udane.
Dlaczego? Bo to pokazuje różnice między w pełni świadomym i ograniczonym kreowaniem czegoś konkretnego, a dynamiczną rzeczywistością samo-rozwiajającego się organizmu = społeczności.
Myślę, że takie samo-rozwijanie bazujące na silnym feedbacku społeczeństwa to coś co w najbliższych dekadach kompletnie wywróci do góry nogami nie tylko edukację, ale również politykę i wszystko co z tym związane. Co z tego wyniknie? Nie wiadomo i właśnie o to chodzi. Dobre i złe pomysły będą w wielkiej liczbie pływać w koło, ścierać się, mutować, rozwijać i ginąć aż coś się wykluje. Użycie tu języka lekko biologicznego wcale nie jest przypadkowe – bo analogi do rozwoju nowego organizmu jest tu sporo.
Tak czy inaczej wykład bardzo fajny! Wizualizacja RSAnimate też jest super (jak zwykle). Jednak zgodnie z myślą wykładu – najlepiej uczy się w grupach. Dzisiejsze czasy pokazują, że te grupy to nie 10-20 osób tylko 10-20 tysięcy osób.